Do trzech razy sztuka

Nazywam się Wojtek i jestem niekompatybilny z grami logicznymi Reinera Knizi.

A w wersji mniej zawoalowanej – przegrywam w nie z kretesem, niezależnie od tego jak długo i z kim gram. O dziwo pozostałe, mniej abstrakcyjne tytuły niemieckiego projektanta nie darzą mnie aż tak bezwarunkową nienawiścią, jednak gry logiczne, niezależnie od stopnia ich komplikacji, są dla mnie bezlitosne.

Totalnie poległem na AXIO, o którym nawet nie będę się tutaj rozpisywać. Dość powiedzieć, że moje nadzieje na odkucie się za dwuosobowego Geniusza w gronie czteroosobowym całkowicie spaliły na panewce. Po prostu nie widzę punktujących układów na planszy, choć w używającym bardzo podobnej symboliki Qwirkle idzie mi całkiem dobrze. Łatwo się domyślić, że AXIO to ulubiony tytuł moich domowych współgraczy…

Nowa nadzieja

Dlatego też propozycję przetestowania wydanej wreszcie całkowicie po polsku gry FITS z 2009 roku przyjąłem z niekłamanym entuzjazmem:

  • tytuł jest zdecydowanie lżejszy, leitmotiv to praktycznie popkultura,
  • mam spore doświadczenie w łamigłówkach typu polyomino,
  • komputerowy Tetris zeżarł mi swego czasu trochę prądu,
  • jakość komponentów aż prosi się o zabawę.

Efekt? Łatwy do przewidzenia – absolutna, bezdyskusyjna i boleśnie powtarzalna porażka… Ale miłe złego początki!

Pudło na bogato

Podobnie jak w ujednoliconych gabarytowo TREXO i GEMINO, również serię dr Knizi cechuje ta sama wielkość pudełek. Ktoś powie że to nieistotne, ale w miarę ubywania miejsca na półkach zwracam na takie drobiazgi coraz baczniejszą uwagę. Już sama kolorystyka opakowania obiecuje dobrą zabawę, a w środku jest tylko lepiej – barwy i wykonanie plastykowych elementów naprawdę budzą uznanie, właśnie tej klasy klocków zawsze brakowało mi w klasycznym Ubongo, kartonowe plansze i karty również nie budzą zastrzeżeń. I choć przezroczyste pokrywki ramp mają czasem problem z utrzymaniem się w miejscu, generalnie jest lepiej niż dobrze.

Fill In The Spaces

Sama rozgrywka to ni mniej, ni więcej tylko wariacja w temacie starego, dobrego Tetrisa, z niewielkim twistem (a nawet trzema twistami), rozgrywana symultanicznie na kilku planszach. Oczywiście od klasycznego Tetrisa różni się zestawem układanych elementów – zamiast siedmiu klocków tetromino mamy tylko pięć: 2 trio, 1 tetro i 2 pento.

Mechanika – choć bez prądu – jest natomiast prawie identyczna:

  • losujemy unikalną kartę startową dla każdego gracza (żeby kolejne ruchy nie były powtarzalne),
  • dowolnie orientujemy i zsuwamy odpowiadający karcie klocek po rampie aż do samego dołu (potem nie możemy go już ruszać),
  • losujemy kolejną kartę przedstawiającą kolejny klocek (wspólny już dla wszystkich graczy),
  • zaczynamy kombinować jak najefektywniej upchnąć go na swojej planszy,
  • a ponieważ wypełnione rzędy nie znikają, jak w elektronicznym odpowiedniku, konstrukcja rośnie nam do samej góry (a nawet wyżej)…
  • …aż skończą się karty z klockami.

Nie zawsze chodzi jednak o szczelne zapełnianie rampy i tutaj planszowy odpowiednik Tetrisa ma do zaoferowania zdecydowanie więcej. Gra odbywa się bowiem w czterech turach i w każdej z nich realizowane zadania są nieco odmienne, co widać na poszczególnych planszach:

  1. tura to klasyczne uzupełnianie rzędów, każdy skompletowany to punkt dodatni, każda szczerba to punkt ujemny,
  2. tura wprowadza na planszy punktowane dodatnio pola o wartości 1-3, których nie warto zasłaniać,
  3. tura to już pola zarówno dodatnie, jak i ujemne, więc karkołomność rozwiązania rośnie,
  4. tura to 5 par kolorowych symboli: odkrycie obydwu daje +3 punkty, pozostawienie tylko jednego to -3 punkty.

I w tej różnorodności upatruję największą zaletę FITS – każda runda to zupełnie inne wyzwanie, wymagające unikalnego podejścia.

Anatomia porażki

W Blokusa ciężko mnie było zagiąć. A w FITS? Gram tak, jak grałem w Terisa – szybko i pod nieistniejącą już presją czasu, stare przyzwyczajenia ciężko wykorzenić. Moi przeciwnicy zżymają się na taki styl, preferując cyzelowanie każdego ruchu. I może tutaj kryje się źródło moich niekończących się porażek? Bo chociaż gra jest bardzo silnie losowa (nawet opłacalność kilku ostatnich, decydujących ruchów może całkowicie zależeć od końcowego układu kart), to jednak statystyka zdecydowanie pokazuje, że nawet nad taką losowością można w pewnym stopniu zapanować: próbować myśleć do przodu, nie tworzyć zbyt głębokich konstrukcji, układać klocki asymetrycznie. Przynajmniej tak głosi teoria… bo praktyki nie udało mi się jeszcze opanować.

A poważnie? FITS to bardzo przyjemny, lekki tytuł rodzinny. Można się przy nim zdrowo pośmiać i trochę pokombinować, choć z zapotrzebowaniem na mózgożerność bym nie przesadzał, nie jest to też tytuł przesadnie edukacyjny, choć może stanowić niezłe wprowadzenie do bardziej wymagających gier logicznych, w których planowanie jest mniej obciążone czynnikami losowymi. A dzięki bardzo starannemu wykonaniu obcowanie z nim to czysta przyjemność, gra sprawdzi się na niejednej imprezie. I choć nominacja do Spiel des Jahres w kategorii Game of the Year to może lekka przesada, to jednak zarówno pod względem frajdy z rozgrywki jak i wykonania przedkładam FITS nad AXIO. Więc jeżeli tylko jesteście gotowi na porażkę…

P.S. W grę zaimplementowano również wariant solo, z odpowiednim systemem punktowania. Ech… łezka się w oku kręci.

P.P.S.  Na stronie autora można znaleźć cztery nowe, darmowe plansze do samodzielnego wydruku z kolejnymi wyzwaniami  – bardzo cenna inicjatywa!

FITS (autor: Reiner Knizia)

Polskie wydanie: EGMONT

Cena: 99,99 PLN